piątek, 19 sierpnia 2011

Dysleksja - wielki problem czy mit?

Problem dysleksji od kilku lat jest szeroko dyskutowany w mediach. O ile wcześniej pojęcie to znane było niemal wyłącznie specjalistom, dziś coraz częściej słyszymy od przypadkowych osób osądy i opinie na ten temat.
Przy szacunkach określających, że nawet 10% społeczeństwa cierpi na jakąś formę dysleksji, zaś z drugiej strony coraz częściej słychać głosy sugerujące, że chodzi o zwykłe nieuctwo, dostajemy poważny problem społeczny wart zastanowienia.



Czym jest dysleksja?

Naukowo mówi się, że dysleksja to specyficzne trudności w nauce czytania i pisania. Najczęściej objawia się poprzez kłopoty w stosowaniu zasad ortografii (dysortografia), brzydkim nieczytelnym pismem odręcznym (dysgrafia), problemach w wykonywaniu nawet najprostszych działań matematycznych jak mnożenie (dyskalkulia), rzadziej też niewyraźną mową (dysfonia). Ze wszystkich ww. największą "sławą" cieszy się oczywiście dysortografia, często utożsamiana wręcz z pojęciem dysleksji (która jest pojęciem szerszym).

Przyczyny schorzenia mają podłoże genetyczne, stąd też jest w znacznym stopniu dziedziczna. Jeśli więc rodzice cierpią na problemy dyslektyczne, z dużym prawdopodobieństwem także dzieci będą mieć podobne problemy.
Niezależnie jednak od uwarunkowań rodzinnych, warto dzieci uważnie obserwować od najmłodszych lat. Jeśli dziecko wyraźnie później zaczyna mówić, ma relatywnie słabo rozwiniętą koordynację ruchową, nie potrafi zapamiętać nawet krótkich treści (np. wiersza), nie rozumie tekstu pisanego (odpowiedniego dla jego wieku), ma nieczytelne pismo, gubi lub powtarza litery, należy je zbadać.
Badanie przeprowadzić powinien oczywiście specjalista psycholog, który w toku odpowiednich testów określi zakres i stopień zaburzenia.

Prawidłowo zdiagnozowane zaburzenie dyslektyczne pozwala na odpowiednie dopasowanie programu edukacyjnego dziecka, a tym samym da mu szansę na relatywnie normalny rozwój. Dlatego też obserwując wyżej opisane objawy zawsze należy zwrócić się o pomoc do poradni psychologicznej. Psycholog opracuje dodatkowy plan edukacyjny, który pozwoli zniwelować objawy, rozwijać się i funkcjonować w szkole, a później w pracy.


Czym dysleksja NIE JEST?


Jeśli nie znasz zasad poprawnej ortografii czy działań matematycznych, nie starasz się pisać wyraźnie lub też piszesz bardzo szybko (a przy tym niestarannie), wtedy prawdopodobnie Twoje problemy nie wynikają z faktu bycia dyslektykiem.

Osoby cierpiące na dysleksję znają zasady prawidłowej pisowni często lepiej niż przeciętny uczeń - wszystko dlatego, że konieczne jest wykluczenie nieznajomości tych zasad jako przyczyny problemów.

Aby zyskać pewność i wykluczyć inne czynniki, przeprowadzane są specjalne testy, które pozwalają ocenić nie tylko fakt, ale też obszar i skalę problemów.

Warto też zwrócić uwagę, że dysleksję się leczy - pacjent nie uzyska pełnej sprawności psychofizycznej, ale w wielu przypadkach może zniwelować objawy do stanu pozwalającego mu funkcjonować normalnie.

Natomiast osoba nie wykazująca objawów z obszaru poznawczego, niczego nie zyska poprzez rehabilitację przeznaczoną dla dyslektyków - jeśli nie poświęcimy czasu na naukę prawidłowego pisania, liczenia, czy poznania zasad polskiej ortografii, wtedy żaden psycholog nie będzie w stanie w "magiczny sposób" na pomóc.


Problem nadużyć


W momencie gdy dysleksja zaczęła być tematem często dyskutowanym, a uczniowie z tym schorzeniem otrzymali dodatkowe ulgi w czasie egzaminów, co bardziej "przedsiębiorczy" rodzicie i leniwi uczniowie podejmują próby orzeczenia dysleksji (a właściwie dysortografii, bo o nią głównie tutaj chodzi) celem uzyskania dodatkowej ochrony (i lepszych ocen). Proceder stał się w pewnym momencie bardzo popularny, stąd też sam fakt istnienia samego schorzenia jest coraz częściej podważany.

Oczywiście jest to osąd niesłuszny i krzywdzący dla "prawdziwych" dyslektyków.
Nadużycia w zakresie wydawania zaświadczeń o dysleksji, czy dysortografii wymagają jednak współpracy ze strony gabinetów psychologicznych i tutaj właśnie należałoby skupić większą uwagę i kontrolować sposób badań oraz leczenia.

Nie możemy tutaj doprowadzić do przysłowiowego "wylewania dziecka z kąpielą" - musimy pozostawić dodatkowe ułatwienia na egzaminach dla faktycznych dyslektyków, ale też nie należy przymykać oka na coraz liczniejsze przypadki wymuszonych "zaświadczeń".
W końcu celem ma być wyrównywanie szans, a nie pobłażanie leniom!


Propozycje na przyszłość


Powiedzmy jasno - dyslektyk nie powinien zostawać pedagogiem.
Niestety nierzadkimi przypadkami jest gdy osoby ze zdiagnozowaną (lub częściej tylko "stwierdzoną") dysleksją na etapie liceum, edukację kontynuują później np. na studiach pedagogicznych.
Naszym zdaniem osoby z opisywanymi tutaj schorzeniami nie mają predyspozycji do wykonywania tego typu zawodów i nie powinny być w ogóle do nich dopuszczane.

Zresztą tajemnicą Poliszynela jest, że jeśli ktoś faktycznie ma problemy związane np. z poprawnym pisaniem, swój rozwój kierunkuje w stronę własnych talentów.
Natomiast osoby symulujące chorobę, chcąc uzyskać lepsze wyniki na egzaminach z premedytacją uzyskują w ten sposób przewagę nad innymi uczniami.

Jeśli więc prawnie uwarunkujemy dostęp do wybranych kierunków edukacji i konkretnych zawodów wymagających pewnych określonych umiejętności, wtedy najpewniej także liczba zdiagnozowanych dyslektyków spadnie.

Pytanie tylko, czy ktoś zdecyduje się na taki - dla wielu zbyt radykalny - krok?

2 komentarze:

  1. ciekawy tekst, myślę że nie należy generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka - w końcu nie każdy dyslektyk to symulant...

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam kiedyś w liceum kolesia, który niby miał "problemy" z ortografią, dostał jakieś zaświadczenie z poradni że jest dyslektykiem i potem olewał w ogóle zasady gramatyczne i ortograficzne.
    Rozumiem że można mieć problem psychologiczny z pisaniem, ale on nawet pisząc wypracowania w Wordzie, który sam podkreśla błędy, robił byki i nikt mu nic nie mógł zrobić.
    Moim zdaniem to było trochę nie fair...

    OdpowiedzUsuń